
Rynek staromiejski…
Latem kawiarniane ogródki, zimą lodowisko. Ale zasadniczo większość przestrzeni to obecnie pusty plac.
Trudno sobie wyobrazić, że jeszcze niecałe 100 lat temu, bo na początku dwudziestolecia międzywojennego, Rynek Staromiejski był rzeczywiście rynkiem, czyli placem targowym, gęsto zastawionym straganami.


A przez kilka wieków było tam jeszcze ciaśniej, bo na środku stał ratusz. I to dosyć długo, bo od XV wieku aż do początków XIX.
Rozebrany został dopiero w roku 1817, a jego funkcję przejął Pałac Jabłonowskich przy ówczesnym Placu Marywilskim, później (i obecnie) – Placu Teatralnym.
Od początku XVIII wieku zrobiło się jeszcze gęściej. Ratusz otoczono parterowym budynkiem, w którym mieściły się kramy (widać to na czarno-białej grafice). Można powiedzieć, że przez pewien czas mieliśmy na rynku coś w rodzaju Sukiennic.
W efekcie na przestrzeni Rynku powstało kilka wąskich ulic, pomiędzy kamienicami a kramami oraz między kramami a ratuszem.

Przez wiele lat Rynek był też miejscem wymiaru sprawiedliwości. Stał tam pręgierz, a nawet szubienica. Szubienica pojawiła się tam wprawdzie tylko periodycznie, ale jednak… Udokumentował to Jan Piotr Norblin na swoim obrazie. Rzecz działa się pod koniec XVIII wieku, a ściśle w roku 1794, zaś wykonano na targowiczanach.

Pamięta też Rynek na szczęście przyjemniejsze chwili. Na głównym placu miasta świętowano wszak także radosne wydarzenia. I te zwykłe, codzienne i prywatne bądź lokalne. I te wzniosłe, ogólnonarodowe, a w tym rozmaite ważne rocznice.

Foto: Zdzisław Marcinkowski

Syrenka autorstwa Konstantego Hegla, kojarząca się dziś nierozłącznie z Rynkiem, pojawiła się tam dopiero po rozebraniu Ratusza, wraz z siecią wodociągową projektu Henryka Marconiego. A żeby było jeszcze ciekawiej – była fontanną zasilaną właśnie przez ten wodociąg i jednocześnie stanowiła jego element ozdobny. Zresztą ozdobny aż nadmiernie. Stała bowiem przez pewien czas na szczycie skalnej groty. Na szczęście dość szybko urbaniści i radni doszli do wniosku, że ta dekoracja jest nieco przesadzona.

Wprawdzie nie od razu fontanna przyjęła obecną formę, bo najpierw ustawiono ją kamiennej obudowie, co skłoniło do żartów warszawiacy podsumowali stwierdzeniem, że Syrenka stoi w kałamarzu.

Nie był to jeszcze wcale koniec zmian w centralnej części placu. W latach dwudziestych radnym fontanna na środku Rynku przestała się podobać i wysłali Syrenkę na banicję. Tułała się biedna tu i tam, aż w końcu osiadła nad Wisłą, przy Porcie Czerniakowskim. Rzec można, że wróciła do źródeł. Paradoksalnie, dzięki tej emigracji, bezpiecznie przetrwała wojnę, by po latach wrócić na swoje dawne miejsce, zresztą też nie od razu. Ale dzieje Syrenki z Rynku to już temat na osobną opowieść. Historię staromiejskiej fontanny z herbem Warszawy opisuję w oddzielnym artykule ➡️ PRZYGODY STAROMIEJSKIEJ SYRENKI

A potem przyszedł wrzesień roku 1939 i już wówczas ok. 30 % zabudowy Starego Miasta legło w gruzach. Podczas Powstania Warszawskiego to właśnie tu toczyły się najcięższe walki. W czasie II wojny największym zniszczeniom uległy Muranów i Stare Miasto. Gdy pod koniec stycznia 1945 roku pierwsi warszawiacy wracali do swego miasta, w okolicy Rynku ujrzeli morze gruzów.

Decyzja o odbudowie Starego Miasta zapadła praktycznie zaraz po wojnie. Na podstawie fotografii, pocztówek, ikonografii i materiałów piśmiennych w latach 1949-53 zrekonstrukowano w całości Stare Miasto, w tym Rynek.

Odbudowa nie była jednak dosłowną kalką przedwojennej Starówki. To popularne określenie, tak chętnie zapożyczane dla innych zabytkowych kompleksów miejskich (kompletnie bez znajomości genezy tej nazwy) w pełni oddaje, jaką dzielnicą było Stare Miasto przed rokiem 1939. Po prostu: starą. Ale nie tylko w sensie wielkości. Także w tym znaczeniu, gdy używamy słowa ”stara’ w odniesieniu do stanu jakiejś rzeczy, czyli zniszczoną, niedoinwestowaną. Budynki powstałe niejednokrotnie jeszcze w XVI nie były modernizowane, a często nawet po prostu remontowane.
Toteż przed budowniczymi podnoszącymi z ruin Stare Miasto stanęło zadanie takiej odbudowy, by wprowadzić stosowane już wtedy normy mieszkaniowe. Wnętrza pomieszczeń dostosowano do współczesnych potrzeb. Zrezygnowano z odbudowy oficyn łączących kamienice od podwórzy. Zamiast małych placyków, wewnątrz zabudowy, pomiędzy kamienicami, powstały obszerne dziedzińce.
Tych technicznych różnic nie widzimy jednak spacerując uliczkami Starego Miasta.
Frontowe ściany zdobią sgraffita i polichromie, kute kraty, szyldy i rzygacze. Najlepsi plastycy i rzemieślnicy starali się odtworzyć tak, aby w miarę jak najwierniej oddać wygląd Rynku Starego Miasta i jego okolic z XVII i XVIII.


Wojenne zniszczenia odkryły miejscami fragmenty średniowiecznych murów, które zachowano w zabezpieczonej formie.

Rynek w latach powojennych nie miał tej atmosfery, jaką znamy z końca XX wieku i czasów późniejszych. Nie tylko nie było na nim ogródków kawiarnianych, ale nawet nie wróciła tam Syrenka. Na fontannę z rzeźbą trzeba było poczekać aż do lat dziewięćdziesiątych. Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku na rynku pojawili się malarze że sztalugami, a wraz turyści, dla których „Krokodyl” i „Bazyliszek”, a potem kolejne restauracje, zaczęły wystawiać na otwartą przestrzeń stoliki i krzesła. Zanim jednak ten zwyczaj stał się staromiejską tradycją, przez wiele lat Rynek był po prostu parkingiem.

Teraz nie potrafimy już wyobrazić sobie Rynku bez stoliczków z parasolami i turystów fotografujących się przy Syrence. Okazuje się jednak, że obecny widok tego miejsca to wcale nie tak odległe czasy.🙂


Podoba Ci się ten artykuł? Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz ślad Twojej wizyty w postaci komentarza lub polubienia i zostaniesz stałym czytelnikiem tego bloga.
Możesz także zasubskrybować bloga i otrzymywać bezpośrednio na swoją skrzynkę pocztową informacje o nowych artykułach oraz o terminach spacerów historycznych i przyrodniczych, rajdów i wycieczek Klubu Globtrotera.

