
Karczma Bochenków stała na Bielanach przy ulicy Dewajtis, na wprost klasztoru. Nie wiadomo, kiedy dokładnie powstała, ale istniała na pewno ponad 100 lat. Z dokumentów archiwalnych wynika, że pierwszy budynek jadłodajni ustawiono tam przed rokiem 1840.
Pierwotna karczma była usytuowana prawdopodobnie tuż przy ulicy, z czasem pobudowano nowe zabudowania, nieco bardziej na północ.
W XX w. karczma była kompleksem kilku drewnianych budynków, mogących pomieścić nawet 300 osób. Cieszyła się dobrą opinią. Posiłki były obfite i smaczne, serwowano dania kuchni staropolskiej oraz łowione w Wiśle ryby.
Słynęła też ze świeżego piwa. Wieść gminna niesie, że zdarzyło się w pewien piękny majowy dzień w 1896 roku – gdy dwadzieścia parostatków przywiozło na przystań na Bielanach osiemnaście tysięcy osób, a około czterdziestu tysięcy przybyło lądem – w efekcie tej nadzwyczajnej frekwencji w słynnej karczmie Bochenka po raz pierwszy w jej dziejach zabrakło piwa. Nawet gazety o tym informowały.

Tak to opisywał Stefan Wiechecki – Wiech w swoim felietonie „U Bochenka na Bielanach”
(ze zbioru felietonów „Śmiech śmiechem”)
„W dniu dzisiejszem damy sobie chwilowo spokój ze zwiedzaniem Warszawy i doskoczem na Bielany. Rokrocznie w Zielone Świątki cała Warszawa zasuwała tam, czem kto mógł — wozami, placformami, derożkami, na rowerach i na piechotę, ale największy fason posiadał statek parowy. Jak później nastali taksówki, a zwłaszcza tramwaje, stracili Bielany mocno na wyglądzie.
Totyż dzisiejszą wycieczkie musiem traktować w tak zwanem inspekcie historycznem. Znaczy się przy zwiedzaniu zaznaczem parę słów o tem, jak wyglądali Bielany dawniejsze.
Przede wszystkiem w tem miejscu przy drodze, nie dochodząc kościoła, gdzie widziem obecnie pusty plac, stał Bochenek.
Co to było, nie mamy potrzeby starem warszawiakom objaśniać, ale dla młodzieży i gości z prowincji musiem nadmienić, że restauracja trzeciego rządu z wyszynkiem ankoholu do wypicia w miejscu i na wynos. Duży, drewniany budynek z werandami, na których mogło się pomieścić w razie deszczu — a deszcz musiał padać w Zielone Świątki obowiązkowo, jak nie rano, to po południu — do pięćset osób. Beczkamy odchodziło tu piwo i gorące dania, przeważnie pieczeń wołowa z buraczkamy.

Kto jednakowoż przyzwyczajony był do kuchni domowej i po restauracjach stołować się nie miał życzenia, przywoził ze sobą garnek z bigosem, zrazamy po nalesońsku albo klopsem krajanem w plastry, do tego, rzecz jasna, buraczki. Ustawiał w lesie pod dębamy dwie cegły, rozpalał ogień i w godzinę obiad z czterech dan był gotów. Kto amator zimnych przekąsek, wyjmował z sakwojaża serdelki, jajka na twardo, szpikowaną sztufade i temuż podobnież. Rozkładał obrus na trawie i zaczynał spożycie. Nad Wisłą kręcili się karuzele i diabelskie młyny, dalej figurowali strzelnice, siłomierze i elekstryczne maszyny do sprawdzania wytrzymałości nerw.
Byli to aparata dosyć niebezpieczne, zwłaszcza poniekąd dla podgazowanych gości. Sam byłem świadkiem takiego zdarzenia. Podchodzi do maszyny młodziak z narzeczoną oraz przyszłemi teściami — chciał jem pokazać, jakie mocne nerwy posiada, łapie za żelazne rączki i mówi do właściciela aparatu:´
„Majster, puszczaj pan na cały gaz!”
Na razie wszystko szło dobrze, ale potem zaczął jakieś dziwne hopki uskuteczniać, drygał jak wróbel na nitce, trząsł się jak sparaliżowany i mordę krzywił, jak po occie siedmiu złodziei, a koniec końców zaczął krzyczeć:
„Dosyć, wyłączaj pan!”´
Ale derektor przedsiębiorstwa bez pomyłkie puścił jeszcze silniejszy prąd. Młodziak fiknął trzy kozły w powietrzu i spadł na obrus jakiegoś piekarza, któren z całą rodziną spożywał własnie podwieczorek. Wygniótł mu wszystkie zakąski, także całe zostali się tylko rzadkiewki. Piekarz był facetem honorowem, totyż podniósł się do niego ze stołowem nożem w ręku, ale narzeczona z rodzicami załagodziła jakoś te nieporozumienie i całe towarzystwo podeszło do aparatu. Narzeczony obtarł z twarzy musztardę, bo nosem wpadł w słoik, i zaznaczył:
„Ta maszyna nie nadaje się do towarzyskiej rozrywki na świeżem powietrzu. Do rzeźni ją pan sprzedaj na elekstryczny ubój wołów. Niezależnie od tego, o wiele klient zażąda zatrzymać prąd, pańskie pieskie niebieskie prawo to zrobić. Za lekceważenie gości ciężko będziesz pan u mnie przegranem. Ja pana szanownego przekonam, że bez użycia siły prądu tyż można przeskoczyć przez własny interes handlowy”.
W tem miejscu wziął od narzeczonej dębową laskie wyrzeźbioną w kształcie „drzewa wiadomości złego i dobrego” z owiniętem dookoła wężem kusicielem, któren posiadał oczy z topionego rubinu. Jak zaczął miłować tą laską tego derektora, faktycznie, chłopina przeskoczył parę razy nie tylko własny aparat, ale trzy najbliższe kosze szczęścia i wygruził się znowuż na obrus piekarza. Teraz już i rzadkiewki poszli w drobny mak. Rzecz jasna, że tą razą piekarz nie dał się już przeprosić i Pogotowie trzy razy obracało do szpitala Swiętego Rocha i nazad na Bielany.
Umieli się ludzie bawić!
Na szczęście dzisiaj Bielany już nie te. Karuzele co prawda są, hustawki są, ale obok loteryjka piękne książki ma do wygrania, artyści deklamacje i masowe piosenki odstawiają, a publika zachowuje się, jak w Łazienkach na spacerze.
Dlatego zwiedzić warto!”

—
Karczma spłonęła w czasie Powstania Warszawskiego. Obecnie w tym miejscu stoi wysoki metalowy krzyż, który ustawili tam na początku XX wieku ówcześni właściciele restauracji – Julia i Józef Bochenkowie. Polana zarosła krzewami i drzewami, stała się częścią Lasu Bielańskiego.

Podobał Ci się artykuł? Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz ślad Twojej wizyty w postaci komentarza lub polubienia i zostaniesz stałym czytelnikiem tego bloga. Zapraszam także na moje strony na Facebooku: https://www.facebook.com/warszawskierozmaitosci/ https://www.facebook.com/klubglobtroterawarszawa/
***
***
***
Mili Czytelnicy
Blog Klubu Groblotera jest przedsięwzięciem non profit korzystającym z hostingu w domenie WordPress. Redakcja bloga nie odpowiada za rodzaj i treść reklam zamieszczanych pod artykułami.