
Nazwa tej wioski już od dawna mnie kusiła, żeby tam zajrzeć. Nie dość, że Porzecze, co już samo w sobie brzmi obiecująco, to jeszcze Mariańskie.
Od Marii czy od Mariana?
Miejsce, które ma tak ciekawą nazwę musi być interesujące.
I rzeczywiście – jest!
Na samej nazwie się nie kończy.🙂

Do wizyty w Mariańskim Porzeczu przymierzałam się kilka lat. Niby jest to po drodze to Puław i Kazimierza Dolnego, ale nie do końca. Gdy już wjedzie się na S17, z zakodowanym w głowie dalszym celem, jakoś trudno jest zjechać w bok te kilkanaście kilometrów.

Wreszcie w tym roku się udało, bo Mariańskie Porzecze zostało od razu zaplanowane jako pierwszy punkt wędrówki. Odpuściliśmy pokusę udania się na trasę szybkiego ruchu i od razu za Warszawą skierowaliśmy się na drogę krajową nr 801. Od razu Wam powiem: jeszcze tam wrócimy, bo ta droga przecinająca niewielkie nadwiślańskie miejscowości jest nader obiecująca i niejedną ciekawostkę można tam znaleźć.🙂
Tak, „by the way”… Tytułowe iluzje nie mają kompletnie nic wspólnego z „Farmą Iluzji” w pobliskich Mościskach i są od niej o kilka wieków starsze.😉🙂
Co oczywiście nie oznacza, że nie warto do Mościsk zajrzeć, zwłaszcza z dziećmi. To zresztą kolejne miejsce, do którego nie mogę dojechać od kilku lat i jedna z owych ciekawostek przy drodze nr 801.
Po mniej więcej godzinie jazdy i przejechaniu nieco ponad 70 kilometrów docieramy do celu i od razu przy głównej drodze wioski wyłania się obiekt, który nas tu przyciągnął.

Niewielka wioska nad Wisłą może poszczycić się dużej klasy zabytkiem. Znajduje się tam drewniany kościół, który powstał w drugiej połowie XVIII wieku w miejsce istniejącej tam już wcześniej świątyni.
Historia Mariańskiego Porzecza (dawniej miejscowość nosiła nazwę Goźlin) wiąże się ściśle z historią zgromadzenia księży marianów. Goźlin był trzecim z kolei miejscem na Mazowszu, gdzie w XVII w. powstał ich klasztor. W 1699 r. wzniesiono w Goźlinie także kościół.
Goźliński kościół z końca XVII w., jak to często wówczas bywało z obiektami drewnianymi, spłonął wraz z zabudowaniami klasztornymi w 1769 r. Nową świątynię, która istnieje do dziś, wybudowali w 1776 r. księża marianie i usytuowali ją około pół kilometra dalej od Wisły i od miejsca, w którym stał poprzedni kościół.
Po kasacie zakonów w Polsce przez władze carskiej w 1864 r. przez ponad sto lat parafią zarządzali księża diecezjalni. Marianie powrócili tu dopiero w 1966 r.

Gdy latem 1944 r. wojska radzieckie w okolicach Wilgi wycinały sosny na budowę mostu przez Wisłę w nadwiślańskich wsiach rozebrano wiele drewnianych budowli. Kościół w Mariańskim Porzeczu, stojący wśród drzew, jakim cudownym zrządzeniem losu, ocalał. Wiele lat później nie mógł sobie tego darować pewien radziecki generał…
W latach siedemdziesiątych XX wieku uroczyście obchodzono rocznicę walk na przyczółku warecko-magnuszewskim. Zaproszono wówczas grupę kombatantów polskich i radzieckich na objazd po terenie, w którym walczyli w 1944 roku, nie tylko w miejsca walk, ale też po okolicy. W trakcie tej wycieczki dotarli także do Mariańskiego Porzecza.
Jeden z radzieckich generałów stanął przed kościołem i trwał tam dłuższą chwilę w osłupieniu. W końcu zapytano go, czy aż takie ogromne wrażenie zrobił na nim ten zabytek.
Odpowiedź generała mocno zaskoczyła wszystkich.
„Że też ja wtedy nie wiedziałem, że taki drewniany kościół tu stoi i tyle drewna się tu marnuje. Tak bardzo brakowało nam wtedy drewna na budowę mostu!”
Rzeczywiście, rozebrano wówczas wiele okolicznych drewnianych budynków na budowę przeprawy przez Wisłę.

Drewniana świątynia już z zewnątrz przedstawia się okazale. Swym kształtem nie wyróżnia się szczególnie, przypomina inne drewniane Mazowsza. Jest za to od wielu z nich zdecydowanie większa.
Prawdziwy efekt „Łał!🤩!” następuje jednak dopiero po wejściu do środka.

Wewnątrz zachowało się bardzo wiele elementów osiemnastowiecznego, barokowego wyposażenia: drewniana rokokowa chrzcielnica, piękna ambona, figurka Matki Bożej Niepokalanej, wspaniałe organy, a nawet ławki i konfesjonały.


To, co robi jednak największe wrażenie znajduje się na ścianach i powale. Piękne, iluzjonistyczne polichromie z XVIII wieku to dzieło zakonnika, Jana Niezabitowskiego. Część malowana była bezpośrednio na deskach (zwłaszcza te na belkach sklepienia). Większość jednak powstała na płótnach. Nie dajcie się zwieść złudzeniu. Te wspaniałe ołtarze nie zostały wyrzeźbione w kamieniu i drewnie. To malowidła wykonane na tkaninach. Nie było to wcale wtedy jakimś szczególnym, wysublimowanym zabiegiem artystycznym. Po prostu ubogiego zakonu marianów nie stać było na marmurowe kolumny i drogie obrazy w złoconych ramach. Paradoksalnie, ta oszczędnościowa wersja dekoracji dzisiaj jest największym skarbem świątyni.
Jan Niezabitowski stworzył coś w rodzaju Biblia dla ubogich, dzięki której parafianie z obrazów uczyli się podstawowych prawd wiary, poznawali głównych świętych oraz najważniejsze przesłanie marianów – cześć oddawaną Matce Boskiej. Na ścianach ujrzymy apostołów i orędowników Kościoła. Strop świątyni zdobi wizerunek Trójcy Świętej.


Choć trudno uwierzyć, również ołtarz główny to polichromia. Jak na kościół klasztoru marianów zdobi go oczywiście polichromia z obrazem Madonny.
Między kolumnami ołtarza zobaczymy archaniołów: po lewej stronie Michała pokonującego szatana, po prawej Gabriela.

W bocznym ołtarzu zwraca uwagę obraz, który wyróżnia się z całości dekoracji. To jedyny faktyczny obraz, a nie polichromia, choć jego oprawę ołtarzową stanowią już malowidła iluzjonistyczne. Obraz ten podarował nowemu klasztorowi latem 1699 roku Ojciec Stanisław Papczyński. Przywiózł go tu z domu rodzinnego we wsi Podgrodzie na Sądecczyźnie. Już w XVIII wieku obraz został ukoronowany i otrzymał srebrną sukienkę. Przedstawiona na obrazie Matka Boża Bolesna stała się patronką kościoła. Ze względu na usytuowanie świątyni w parafii goźlińskiej, zwana jest też Matką Boską Goźlińską. Obraz uważany jest za cudowny, a opiece Matki Boskiej przypisuje się ocalenie zabytku w 1944 roku.

Ojciec Stanisław Papczyński, założyciel Zgromadzenia Marianów, odegrał niezwykle ważną rolę w dziejach klasztoru. Toteż nic dziwnego, że został tu upamiętniony. Przed wejściem do kościoła ustawiono mu pomnik. Wspomina go także jedna z tablic memoratywnych.


W Warszawie Ojca Papczyńskiego bardziej kojarzymy z kościołem Matki Boskiej Królowej Polski na Marymoncie, gdzie zakonnik był spowiednikiem i powiernikiem króla Jana III Sobieskiego, a także z Górą Kalwarią. To w Wieczerniku w Nowej Jerozolimie (dziś Góra Kalwaria), twórca zakonu marianów spoczął na wieki, pochowany został w istniejącej do dziś kaplicy.


Przyglądając się kościołowi z zewnątrz warto zerknąć też na rząd głazów narzutowych stojących przed ogrodzeniem.

Na każdym z kamieni przytwierdzono tablicę z inskrypcją. Znajdziemy tam całkiem ciekawe upamiętnienia i sporo informacji o najnowszej historii wioski.





Tekst i zdjęcia: Liliana Kołłątaj
Podoba Ci się ten artykuł? Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz ślad Twojej wizyty w postaci komentarza lub polubienia i zostaniesz stałym czytelnikiem tego bloga.
Możesz także zasubskrybować bloga i otrzymywać bezpośrednio na swoją skrzynkę pocztową informacje o nowych artykułach oraz o terminach spacerów historycznych i przyrodniczych, rajdów i wycieczek Klubu Globtrotera.

