
Na Woli nieopodal kościoła św. Wawrzyńca, przy zbiegu Redutowej i Wolskiej, z niewysokiej kępy krzewie wyłania się fragment białego kamienia. Gdy podejdziemy bliżej zobaczymy, że to niewielki obelisk w kształcie ostrosłupa.
To miejsce mijamy zawsze na trasie spaceru WARSZAWSKIE NEKROPOLIE. CMENTARZ PRAWOSŁAWNY. Spacer z przewodnikiem i poświęcamy mu zwykle sporo uwagi. Bo też jest o czym mówić.
Upamiętniono tu wydarzenia z czasów Powstania Warszawskiego. To Pomnik Pamięci Pilotów RAF.

W tej okolicy w nocy z 14 na 15 sierpnia 1944 roku Niemcy zestrzelili samolot RAF-u, o oznaczeniach JN-926 „O”, który przyleciał z bazy alianckiej z pomocą powstańcom warszawskim. Z siedmioosobowej załogi trzech lotników zdołało się uratować, czterech zginęło. Bombowiec należał do 148. Dywizjonu Bombowego RAF-u. Tego dnia dotarło do Warszawy 26 samolotów, z czego co najmniej 4 zostały zestrzelone przez artylerię niemiecką.
Pomnik został zaprojektowany przez Antoniego Jaworskiego. Odsłonięto go w sierpniu 1996 roku. Kamień, z którego go wykonano pochodzi z cokołu przedwojennego Pomnika Lotnika, ówcześnie usytuowanego na pl. Unii Lubelskiej, zniszczony przez Niemców w 1944 r.
W kamieniu został wykuty został napis:
W 52. ROCZNICĘ POWSTANIA WARSZAWSKIEGO LOTNIKOM RAF – MIESZKAŃCY WARSZAWY
Obok widać dwie tablice.

Na dolnej, nawiązującej do kształtu samolotu wyryto informację: „W tym miejscu nocą 15 sierpnia 1944 roku niosąc pomoc powstańczej Warszawie zginęli członkowie załogi Halifaxa MK II JN 926 z 148 Dywizjonu Bombowego Królewskiego Lotnictwa Bombowego. Robert S. Darling, Peter M. Roots, Ronald R.E. Hartog i Thomas Law”. Autorem tablicy, jak też innych poświęconych lotnikom brytyjskim w Warszawie był Kazimierz Bednarek, jeden z twórców harcerskiej konspiracji Szarych Szeregów. Warto dodać że także „producent” bojowego zaopatrzenia dla żołnierzy podziemia. Spod jego ręki wyszło z tego 30 kompletnych magazynków do pistoletów maszynowych, które wyprodukował w warszawskich Zakładach Optycznych, uruchomionych ponownie przez Niemców po zajęciu Warszawy jesienią 1939 roku.

Powyżej umieszczona została druga tablica w kształcie czaszy spadochronu. Tu możemy odczytać nazwiska członków załogi samolotu, którzy przeżyli: Maurice Casey, Dick Samways, Ken Bedford.
PTyle można dowiedzieć się z tekstów na tablicach. To już bardzo dużo, bo rysuje się nam od razu w myślach obraz samolotu lecącego z południa, prawdopodobnie z bazy lotnictwa aliantów we Włoszech. Lecącego nisko, bo nie tylko że załoga nie zna topografii miasta i korzysta z niezbyt dokładnej mapy, ale też ma ograniczoną widoczność przez dymy pożarów, którymi spowite jest miasto. Lecą nisko, by utrudnić namiary z radarów, również by jak najbardziej precyzyjnie trafić w miejsce zrzutu. Nad Starym Miastem wlatują w grad niemieckich pocisków. Samolot zostaje trafiony, pali się. Załodze udaje się jeszcze dokonać zrzutu, podrywają samolot w górę, ale kilka minut później zdestabilizowana pociskami i pożarem maszyna rozstrzaskuje się na Woli.
Tyle można wywnioskować z tablicy, używając nieco wyobraźni i wiedzy o realiach Warszawy czasu Powstania Warszawskiego.
A czy wiemy coś więcej dokładnie, czy udało się ustalić, gdzie dokładnie spadł samolot, jakie były dalsze losy załogi, zarówno tych, którzy ocaleli, jak tych którzy zginęli..?
Na niektórych zapaleńców odkrywających przeszłość Warszawy, takie pytania działają jak przysłowiowa płachta na byka i motywują do poszukiwań.
Dzięki mojemu wspaniałemu koledze, Michałowi Pałganowi, pasjonatowi historii Woli, możemy poznać odpowiedzi na te pytania. Wykonał iście detektywistyczną robotę, by dotrzeć do fotografii i dokumentów archiwalnych.
Zatem oddajmy mu głos.
* * *
Poniżej możemy popatrzeć, jak wyglądał samolot, którym lecieci piloci RAF-u. To nie ta sama maszyna, ale tego samego typu. Na zdjęciu widać jej potężne rozmiary, co możemy stwierdzić po proporcjach samolotu i postaci ludzi.

Zdjęcie z serwisu polityka.pl; archiwum Pana Marka Ostrowskiego

Dla zainteresowanych – parametry techniczne samolotu bombowego Halifax :
Dane techniczne: 4 silniki rzędowe Rolls-Royce Merlin 1.260 kM każdy; wymiary: rozpiętość 30,12 m, długość 21,82 m, wysokość 6,32 m, powierzchnia nośna 116 m2; masa własna 17.350 kg; masa startowa 24.675 kg; masa maksymalna startowa: 27.340 kg; osiągi: prędkość maksymalna: 451 km/h, pułap 7.315 m, zasięg normalny 4.800 km; zasięg maksymalny 5.470 km; uzbrojenie: 10 karabinów maszynowych 7,69 mm, udźwig maksymalny 5.900 kg bomb przenoszonych w komorze bombowej w kadłubie (długości ok. 6,70 m) i 12 komorach w przykadłubowych częściach skrzydeł; załoga 7 ludzi.

Foto: Daily Mirror/Mirrorpix/Mirrorpix via Getty Images
W archiwach Muzeum Powstania Warszawskiego i innych zbiorach fotograficznych udało się odnaleźć zdjęcia szczątków samolotu, a także fotografie lotnicze miejsca wydarzenia, wykonane zaledwie 5 miesięcy później, w pierwszych tygodniach stycznia 1945 roku.



Foto: Eugeniusz Haneman, ok 20. stycznia 1945 r. Zdjęcie z archiwum MPW.

Powyższe zdjęcia wykonał znany fotograf i dokumentalista Powstania Warszawskiego – Eugeniusz Haneman, którego wojenne działania warto tu przypomnieć. Urodził się w 1917 r. Przed wojną ukończył Liceum Fotograficzne przy ulicy Konwiktorskiej w Warszawie, gdzie był uczniem m.in. wybitnego fotografa Mariana Dederki. W czasie okupacji pracował jako fotograf portrecista. Wybuch Powstania zaskoczył go na Powiślu. Udało mu się skontaktować z Delegaturą Rządu, przez którą trafił do Kazimiera Gregera, właściciela zakładu i sklepu fotograficznego „Foto-Greger” przy Nowym Świecie 38, który wyposażył go w materiały fotograficzne i wypożyczył małoobrazkowy aparat fotograficzny Baldina. Haneman fotografował głównie Powstanie w Śródmieściu. Zdjęcia te ocalały wraz z 15 rolkami negatywów, zakopanymi w piwnicy domu. W pierwszych tygodniach stycznia 1945 roku to właśnie ten fotograf dokumentował wojenne zniszczenia Warszawy, w tym także tragedię Woli, po Niemców Rzezi Woli na początku sierpnia 1944 r.

Zachowane zdjęcia autorstwa Eugeniusza Hanemana pokazują nam, że samolot spadł w pobliżu kościoła św. Wawrzyńca, gdyż ruiny świątyni widnieją w tle na fotografiach. Jednak nie było to dokładnie w tym miejscu, w którym obecnie stoi obelisk.
W dokładnym ustaleniu miejsca katastrofy pomogły zdjęcia z listopada 1944 r. To jedne z niewielu zdjęć tej okolicy z tego czasu. Na obydwu widać ślad po szorowaniu samolotu po ziemi. Na innych, wcześniejszych zdjęciach, jest w tym miejscu pusto. Kółkiem zaznaczone zostało miejsce szczątków bombowca. Samolot nadleciał z południa, co zgadza się z kierunkiem śladu. Porównując zdjęcia ze współczesnymi planami możemy stwierdzić, że szczątki Halifaxa zajmowały przestrzeń między dzisiejszych boiskiem do koszykówki, skrajem Parku Powstańców Warszawy i ulicą Wolską.

Na fotografiach widać tylko niektóre elementy zniszczonego samolotu. Z relacji naocznych świadków dowiadujemy się, że pozostałości maszyny rozleciały się po okolicy.
W książeczce ,,Powstańcze miejsca pamięci Wola 1944” wyd. w 2009 r. przez Urząd Dzielnicy Wola, znajdujemy taką relację.
„Po upadku Powstania Warszawskiego Jerzy Sienkiewicz ps. Brenner wychodził z Warszawy ul. Wolską:
Schyliłem się i podniosłem łuskę z karabinu maszynowego angielskiego, która pękła w czasie pożaru samolotu. Stąd wiem, że Halifax, a nie Liberator bo te samoloty miały inny kaliber karabinów maszynowych. Lotnicy leżeli na początku po prawej stronie, niedaleko wałów. Samolot był potrzaskany, ale cały, tak jakby klapnął w poprzek Wolskiej. Był nadpalony. Niemcy odgarnęli tylko jego części na prawo i lewo, a myśmy przechodzili przez ten samolot w środku. Silniki miał ustawione na północ w stronę kościoła. „
A oto jak prezentowała się załoga Halifaxa.

Jak już wcześniej wspomniano czterech z siedmiu członków załogi zginęło. Po wojnie ich ciała przeniesiono na Cm. Rakowicki w Krakowie. Pozostali trzej członkowie załogi, którzy przeżyli, trafili do niemieckiej niewoli. Ich losy też udało się ustalić. Dwaj Brytyjczycy – Dick Samways i Ken Bedford, zostali osadzeni w obozie jenieckim Stalag Luft 7 w Bankau – obecnie Bąków w woj. opolskim. Po wyzwoleniu obozu wrócili na Wyspy Brytyjskie. Maurice Casey, dowódca, Australijczyk, ciężko ranny, trafił do szpitala, a potem zapewne również do obozu jenieckiego. Jedyne wieści jakie się o nim później pojawiają, to notatka w jego teczce personalnej: „missing 17-8-44, POW 7-10-44, safe 15-5-45” – zaginiony 17.08.1944 (czyli po katastrofie samolotu) , uratowany 15.05.1945 – zapewne oswobodzony z obozu jenieckiego, o czym świadczy angielski skrót POW – prisoner of war (więzień wojenny).
Te informacje znalazł już inny pasjonat historii, pan Michał Kulinicz i przekazał je Michałowi Pałganowi. Dotarł też do relacji wydarzeń z nocy z 14 na 15 sierpnia 1944, przekazanej przez pilota Kennetha Bedforda, zapisanej w książce „Hell on Earth” „Piekło na Ziemi” Mela Rolfe’a.

Oto skrót tej relacji, już po polsku, przygotowany i przekazany przez Pana Michała Kulinicza.
„Wystartowali o 19.38 z Brindisi. Lecieli w grupie 6 Halifaksów z Dywizjonu 148. Lecieli na pułapie 2 – 3 tys. stóp, ale nad Karpatami musieli wylecieć na 12000. Potem lecieli od południa wzdłuż Wisły. Wlatując nad Warszawę, która wyglądała przerażająco (łuny pożarów) mieli instrukcje, by lecieć nad Wisłą i nad trzecim mostem licząc od południa (Mostem Kierbedzia) położyć się na kurs 270 (zachodni). Nad Warszawą schodzili też na pułap 300 stóp, Bedford wspominał, że był przerażony. Waliły do nich działka przeciwlotnicze. Dowódca (Casey) rozkazał założyć spadochrony. Wlecieli w chmury dymu z płonącego miasta.
Dolatywali do pierwszego mostu (Poniatowskiego), gdy Jock Law zawołał „Palimy się”. Peter Roots (mechanik) i Bob Darling (radiooperator) ruszyli z Lawem gasić pożar gaśnicami.
Bedford, który był strzelcem na dziobie i leżał w przeszklonej kabinie, czuł że w każdej chwili może oberwać pociskiem i modlił się, by przeżyć. Poczuł dym z tyłu, z kadłuba. Minęli drugi most (średnicowy). Część załogi walczyła z ogniem, część przygotowywała zasobniki do zrzutu – trzeba to zrobić stopniowo, by nie zakłócić trymu samolotu. Nic nie słyszeli od tych, którzy poszli na ogon samolotu walczyć z ogniem.
Dolecieli do trzeciego mostu (Kierbedzia) i wykonali skręt w lewo – na kurs 270 (zachodni). Po 10 sekundach byli nad strefą zrzutu – Placem Krasińskich. Utrzymywali pułap 300 stóp, dowódca (Casey) kazał zameldować o końcu zrzutu, by wejść na wyższy pułap. Dym i ogień wypełniały samolot, nie mieli komunikacji z tymi na ogonie. Samolot zdołał osiągnąć pułap 700 stóp, kiedy ze względu na rozprzestrzeniający się pożar – pierwszy wyskoczył Samways, za nim Bedford, a Casey ustawił jeszcze autopilota i otworzył owiewkę nad kabiną i wyskoczył – z tym, że ogon samolotu uderzył go w nogi.
Bedford wylądował na dachu jakiegoś budynku na Woli, zsunął się z niego na pojemnik na śmieci. Odpiął spadochron i schował go do pojemnika, po którym zszedł na ziemię. I wówczas naprzeciw niego pojawił się niemiecki żołnierz. Został wzięty do niewoli. Żołnierz zaprowadził do go sierżanta, który koślawą angielszczyzną powiedział „Ah, mój prezent urodzinowy”. A Bedford odpowiedział koślawym niemieckim „Moje urodziny były wczoraj”. Na co niemiecki sierżant wyjął butelkę wódki, nalał dwie szklanki, dał jedną Bedfordowi i wzniósł toast „za nasze urodziny”. I zaczęła się całkiem wesoła impreza – zupełnie inaczej wyobrażał sobie pojmanie w niewolę. Potem stwierdzili, że jest zmęczony i dostał całkiem wygodne łóżko do spania.
Następnego dnia został zapakowany do samochodu, którym wieziono go po ulicach, pokazując różne zestrzelone samoloty i pytając, który jest jego. Dotarli na Wolę, gdzie leżał wrak Halifaksa. Przy wraku, przy torach tramwajowych i kupie gruzu, leżały ciała czterech członków załogi. Bedford był zdziwiony, że nie były spalone, podczas gdy samolot był zniszczony przez ogień. Ciała zostały pochowane przy wraku samolotu.
Bedford został zabrany do więzienia na głównym lotnisku Warszawy. Tam spotkał Samwaysa, który wylądował w jakimś ogrodzie i zdołał ukrywać się przed Niemcami przez półtorej godziny. Pytali się o dowódcę (Caseya) i dostali od Niemców informacje, że żyje, ale jest ciężko ranny. Więcej o nim nie słyszeli.”
A oto mapą z roku 1944, jaką dysponowała załoga Halifaxa. Zaznaczone są na niej między innymi strefy silnego ostrzału niemieckiego.

Na zakończenie wypada jeszcze wspomnieć, że emerytowani lotnicy RAF-u Richard Samways i Kenneth Bedford odwiedzili Warszawę w roku 1990 i wzięli udział w odsłonięciu pomnika przy ulicy Redutowej. Była to ich druga wizyta w Polsce i w Warszawie, pierwsza powojenna.

Opracowanie: Michał Pałgan i Liliana Kołłątaj
Podoba Ci się ten artykuł? Będzie mi bardzo miło, jeżeli zostawisz ślad Twojej wizyty w postaci komentarza lub polubienia i zostaniesz stałym czytelnikiem tego bloga.
Możesz także zasubskrybować bloga i otrzymywać bezpośrednio na swoją skrzynkę pocztową informacje o nowych artykułach oraz o terminach spacerów historycznych i przyrodniczych, rajdów i wycieczek Klubu Globtrotera.


Ilekroć chodziliśmy w Zaduszki na Cmentarz Wolski, zatrzymywaliśmy się przy tym pomniku i paliliśmy znicze poległym lotnikom. Zawsze ogarniało mnie jakieś szczególne wzruszenie na myśl o Nich, zarówno tych, którym nie było dane wrócić z misji, jak i ocalałych, którzy zdążyli wyskoczyć na spadochronach. Dziękuję za ten wpis, z którego dowiedziałem się wielu szczegółów o tym locie i katastrofie – dzięki temu opisowi wręcz widzę, jak lecą płonącą maszyną wśród dymów i wybuchających pocisków przeciwlotniczych, starając się za wszelką cenę wykonać zadanie i mimo przeszkód dostarczyć zrzut.
Swoją drogą, lot wzdłuż Wisły narażał na silny ogień przeciwlotniczy z baterii broniących mostów, aczkolwiek rozumiem, że był łatwiejszy nawigacyjnie dla osób nieznających Warszawy niż przylot z zachodu i wyszukiwanie placu Krasińskich pośród dymów i ognia.
PolubieniePolubienie