Tak, wiem… tytuł brzmi nieco osobliwie i nieparlamentarnie.
Ale jeśli liczycie na tekst o erotycznych związkach warszawsko-amerykańskich… to muszę Was rozczarować.
„Z tyłu cyce, z przodu cyce,
Polska wdzięczna Ameryce”.
Tak lud warszawski, zawsze szybko reagujący na wydarzenia i zawsze skory do żartów, skomentował dzieło Xawerego Dunikowskiego widoczne na zdjęciu.
Dzieło było symbolem wdzięczności, skądinąd prawdziwej, dla Stanów Zjednoczonych i ich prezydenta Herberta Hoovera za pomoc udzieloną Polsce podczas I wojny światowej.
Hoover był bez wątpienia największym przyjacielem, jakiego Polska miała w USA i przede wszystkim w Białym Domu. Był mocno zaangażowany w odzyskanie niepodległości Polski, przeprowadził też niemal heroiczną akcję pomocy dla naszego kraju, przede wszystkim dla milionów cierpiących z głodu i chorób polskich dzieci.
O Hooverze w latach dwudziestych uczono w szkołach, pisano o nim piosenki, doceniono honorowym obywatelstwem Rzeczypospolitej i nazwano skwer jego imieniem.
Właśnie na owym skwerze przy Krakowskim Przedmieściu 29 października 1922 roku ustawiony został pomnik.
 
Xawery Dunikowski przed pomnikiem w dniu odsłonięcia. Foto: archiwum internetowe

Co przedstawiał ten osobliwy, splątany kształt?
Była to 4-metrowej wysokości kobieca alegoria Ameryki i Polski, dwie kobiety trzymające na ramionach dwójkę dzieci, co miało być z kolei nawiązaniem do akcji Hoovera. Całość została wykonana z piaskowca w dwóch kolorach, ustawiona na postumencie i przyozdobiona fontanną. Skwer istnieje do dziś i od pewnego czasu nawet przywrócono mu dawną, przedwojenną nazwę. Łatwo zauważyć, że obecnie pomnika na nim nie ma.
Czy
– jak to bywa najczęściej w takich przypadkach – zawiniła II wojna światowa?
Tym
razem wojna niewiele ma z tym wspólnego.

Pomnik wdzięczności Ameryce na Skwerze Hoovera w latach trzydziestych XX wieku. Foto: archiwum internetowe

Pomnik wykonany był niestety z kiepskiego materiału – z piaskowca, w dodatku marnego gatunku. Dunikowski chciał sprowadzić włoski marmur, ale presja czasu i polityków na szybką realizację okazały się silniejsze.
W efekcie dzieło zaczęło się sypać, a Warszawa stroić sobie z niego żarty.

Aby nie doprowadzić do pełnej kompromitacji idei i prezydenta USA w 1930 r. pomnik rozebrano, pozostawiając tylko fontannę i postument.
Gdy w roku 1946 Hubert Hoover przybył z wizytą do Warszawy mógł sobie tylko pooglądać resztki i sfotografować się w tym miejscu.

 
Prezydent Hoover przy pozostałościach pomnika

Z czasem rozebrano także postument i fontannę, jako że sukcesywnie niszczały z upływem lat. Po roku 1951 ślad po pomniku zaginął, a że w swej oryginalnej postaci stał zaledwie kilka lat to i Warszawa szybko o nim zapomniała. Obecnie w tym miejscu mamy latem zieloną trawkę, a zimą iluminowane dekoracje. Na skraju skweru stoi niewielka kamienna tablica, przypominająca o fakcie ponownego nazwania tego miejsca imieniem prezydent USA.

Pomysły odtworzenia pomnika wciąż się pojawiają. Nie jestem jednak przekonana, czy postawienie tam kopii dzieła Dunikowskiego byłoby najlepszym rozwiązaniem. Delikatnie mówiąc i parafrazując zdanie ze znanego filmu ten pomnik „to się rzeźbiarzowi artyście zupełnie nie udał”.